A czy Ty pamiętasz wszystkie najlepsze teksty z "Chłopaki nie płaczą" i obudzony o każdej porze dnia i nocy dokończysz kwestie Bolca, Freda czy Gruchy? Spróbuj swoich sił w naszym filmowym Wyniki wyszukiwania frazy: chłopaki nie płaczą. Strona 4 z 666. TeczowaOna Myśl 2 kwietnia 2010 roku, godz. 14:02 485,0°C bo dobrzy ludzie płaczą częściej Jednym z gatunków, w którym szczególnie liczą się drugoplanowe postacie, jest komedia. Bardzo często fabuła prezentuje nam przygody wielu postaci, dając scenarzystom okazję do stworzenia ciekawych wątków. Bez wątpienia jednym z najważniejszych polskich filmów komediowych w historii jest "Chłopaki nie płaczą". Opis. (1) No więc to było tak: Fred nagrabił sobie w końcu u swojego kumpla Gruchy (obaj to Kozacy z Wybrzeża, wiecie), nabijając się z jego różowego sweterka oraz Rumunów pucujących szyby. Nienawykły do radzenia sobie z drwinami Grucha rozwiązał problem, strzelając kilka razy do Freda, czego ten ostatni niestety nie przeżył. Do tego stopnia znam go na pamięć, że już nawet nie zauważam które teksty z mojego codziennego życia zostały zaczerpnięte z tej produkcji. Dziś nareszcie możemy zacząć tydzień na Marudzeniu, który z marudzeniem nie będzie miał wiele wspólnego – no, tak przynajmniej będzie z mojej strony. nonton film scarlet innocence kdrama full movie sub indo. 04-04-2022 12:57Pamiętacie pielęgniarkę z "Daleko od noszy"? Magdalena Mazur wcale nie porzuciła aktorstwaDla wielu była kiedyś jedną z najpiękniejszych polskich aktorek. Fanów, którzy doceniali nie tylko jej talent aktorski, ale i urodę, nie brakowało. Popularność zdobyła dzięki rolom w filmach "Chłopaki nie płaczą" czy "Poranek kojota". Gros osób kojarzy ją jednak dzięki serialom "Daleko od noszy" czy "Pierwsza miłość".12-01-2022 14:03Tomasz Bajer, czyli "Laska" z filmu "Chłopaki nie płaczą". Jak potoczyło się jego życie po odejściu z show-biznesu?Tomasz Bajer stał się rozpoznawalny dzięki filmowi "Chłopaki nie płaczą", w którym zagrał rolę "Laski". Miał wtedy 21 lat, lecz swojego życia nie wiązał ani z aktorstwem, ani z show-biznesem. Czym zatem zaczął się zajmować? Odpowiedź może 15:45Była gwiazdą filmu "Chłopaki nie płaczą". Jak wygląda dziś Monika Ambroziak?Monika Ambroziak jest doskonale znana polskim widzom z kultowych produkcji, takich jak "Chłopaki nie płaczą", "E=mc2" i "Rób swoje, ryzyko jest twoje". Choć wielu może się zdawać, że tuż po nich słuch o niej zaginął, nic podobnego. Aktorka spełnia się teraz przede wszystkim na deskach teatru. 08-10-2020 10:19To Laska z "Chłopaki nie płaczą". Ale się zmienił!Pamiętacie kultowe polskie komedie z początku XXI wieku? "Chłopaki nie płaczą" czy "Poranek kojota" kojarzy chyba każdy, a cytaty bohaterów przeszły do historii. Tak jak i bohaterowie, których znali wszyscy. Jednym z nich jest Laska. Dwadzieścia lat temu, 25 lutego 2000 r., na ekrany polski kin weszła komedia Olafa Lubaszenki "Chłopaki nie płaczą" Film, w którym zagrali Maciej Stuhr, Cezary Pazura, Michał Milowicz, Anna Mucha i Bohdan Łazuka, do dziś cieszy się kultowym statusem Jednym z najpopularniejszych bohaterów był "Laska", w którego wcielił się wcześniej nikomu nieznany Tomasz Bajer, naturszczyk Bajer nie związał się na dłużej z kinem, ale jego późniejsze losy potoczyły się równie niestandardowo – opowiada o nich w rozmowie z Onetem, przypominając także okoliczności swojej pracy nad filmem "Chłopaki nie płaczą" Niewiele jest w polskiej kinematografii po 1989 r. tak popularnych komedii jak "Chłopaki nie płaczą"… Film Olafa Lubaszenki, który wszedł na ekrany 25 lutego 2000 r., śmiało można nazwać kultowym - z wielu powodów, w tym świetnego scenariusza i doskonale dobranej, jak i niezapomnianych dialogów. Nic dziwnego, że cały czas jest oglądany i wspominany. Jedną z najpopularniejszych postaci "Chłopaków…" był "syn króla sedesów", wielbiciel Tony’ego Halika i używek, nagminnie "jarający blanty" "Laska" – wcielił się w niego 21-letni wtedy Tomasz Bajer, który był naturszczykiem – potem wystąpił jeszcze w kolejnej komedii Lubaszenki, "Poranek kojota", a także w kilku serialach i… skończył karierę. W rozmowie z Onetem opowiada, co się u niego działo później i czym zajmuje się dziś, wspomina też czas spędzony na planie filmu. Paweł Piotrowicz: Mija właśnie dwudziesta rocznica premiery komedii "Chłopaki nie płaczą", w której wcieliłeś się, jako naturszczyk, w nieustannie będącego na haju "Laskę". Szybko te dwie dekady minęły? Tomasz Bajer: Bardzo, chociaż w moim życiu wiele się od tamtej pory wydarzyło i zmieniło, a ja nie żyję przeszłością. Ludzie nadal często mnie jednak rozpoznają. Na zasadzie: "To ty jesteś »Laska« z »Chłopaków«?"? Dokładnie! I wyobraź sobie, że najczęściej rozpoznają mnie po głosie, po wyglądzie rzadziej. Wiadomo, że się trochę zmieniłem, chociaż dzięki dobrym genom nie postarzałem się za bardzo. To są zawsze bardzo przyjemne sytuacje, nie było chyba ani jednej niemiłej. Może dlatego, że "Laska" to bardzo pozytywny chłopak. Cieszy mnie, że te "Chłopaki…" ciągle żyją, a w telewizji często są powtórki. To jedna z komedii kultowych, a w ciągu ostatnich 20 lat wcale ich tak wiele nie mieliśmy. To jednocześnie bardzo dobry film, który znakomicie się obronił i który można oglądać wielokrotnie. Kiedy go ostatni raz widziałeś? No i tu mnie masz… To było w Australii. A że mieszkałem tam w latach 2011-2015, można powiedzieć, że było to dawno temu. Chyba pora na kolejny seans [śmiech]. Jak wspominasz pracę nad "Chłopakami…"? Jako jedną wielką przygodę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czego chcę w życiu i co miałbym w nim robić, poza tym wszystko przychodziło mi zbyt łatwo. Także rola w filmie. Olaf Lubaszenko podobno zobaczył cię w roli "Laski" już podczas waszego pierwszego spotkania, w jednym z poznańskich klubów, gdzie umówił się z kilkoma osobami, wśród których byli też twoi znajomi. A ja na dodatek byłem właśnie "na haju" [śmiech]. To był czas, kiedy paliłem bardzo dużo zioła, co mi zresztą po jakimś pół roku przeszło. Byłem wtedy uczniem Prywatnego Anglojęzycznego Liceum Ogólnokształcącego w Poznaniu. Długo rozmawialiśmy z Olafem, także o narkotykach wśród znanych ludzi. Potem powiedział, że kręci film, i poprosił o numer telefonu. Podałem numer babci, u której wtedy czasowo mieszkałem. Po miesiącu odebrałem telefon z zaproszeniem na casting. Rolę "Laski" dostałem od razu. Dopiero po latach dowiedziałem się z książki "Chłopaki niech płaczą", że Olaf musiał walczyć z producentami, żebym zagrał. Twierdzili, że obsadzenie takiego amatora jak ja to zbyt duże ryzyko. No ale on postawił na swoim. Zawsze będę mu za to wdzięczny, jak i za to, że dał mi przeżyć tę przygodę - i to nie raz, a dwa, bo wystąpiłem potem jeszcze w "Poranku kojota". Chłopaki nie płaczą - kadr Co cię najbardziej zaskoczyło na planie "Chłopaków…"? Liczba osób. Wydawało mi się, że spotkam operatora kamery, oświetleniowca, kogoś z mikrofonem i na tym się skończy. A tam było ze czterdziestu ludzi. Łącznie spędziłem na planie dziewięć dni. W pierwszej scenie, w której wziąłem udział, ja, "Bąbel" i "Serfer" [Julian Karewicz i Marcin Kołodyński – aut.] holowaliśmy policjantów. Drugiego dnia powstał sam finał, kiedy budzimy się, wysiadamy z auta i mówię: "Bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście". I już pierwszego dnia mocno podpadliście Olafowi… Niestety. Marcin [Kołodyński – przyp. aut.] przywiózł trochę mocnego zioła. Pomyśleliśmy, że jak je zapalimy, scena w samochodzie, kiedy podajemy sobie miedzianą faję, wyjdzie bardziej naturalnie. Nic podobnego. Okazało się, że ciągle zapominaliśmy tekst. Dopiero później uświadomiono nam, że każda minuta filmu to są grube pieniądze. Dostaliśmy od Olafa solidną reprymendę, ale po przerwie, którą zarządzono, wróciliśmy do formy. To był jedyny moment na planie "na haju". Czy sukces filmu cię zaskoczył? Bardzo, chociaż wierzyłem, że to będzie przebój. Już na etapie czytania scenariusza naprawdę się śmiałem. Mikołaj Korzyński napisał tekst, w którym niepotrzebne były żadne zmiany. Wiedziałem, że jeżeli weźmie się za to odpowiednia ekipa, to nie może się nie udać. Olaf Lubaszenko stworzył nam wszystkim idealne warunki pracy. Casting też był bardzo dobry. Niestety, po premierze byłem znowu bliski dawnego uzależnienia. Wszyscy – koledzy, znajomi i obce mi osoby - chcieli ze mną kopcić maryśkę. A ja już byłem od pół roku prawie czysty. Myśleli, że "Laska" to po prostu ja, a to nie była prawda. Nie byłem aż tak życiowo rozwalony jak on. Pamiętasz, na co wydałeś swoją gażę? Tak dokładnie to nie wiem, ale znając siebie z tamtych czasów, to przepuściłem pewnie na balety [śmiech]. W 2001 r. wystąpiłeś w kolejnym filmie Olafa Lubaszenki, sensacyjnej komedii "Poranek kojota", utrzymanej w podobnej konwencji i nakręconej przy udziale tej samej ekipy. Wcieliłeś się w "Siwego". Rola była mniejsza, ale też zauważona, a film również się bardzo podobał i ma wielu fanów do dziś. "Siwy" to był chyba nawet większy wariat niż "Laska". Kariery filmowej jednak nie kontynuowałeś, poza paroma epizodami. Dlaczego? To było o tyle trudne, że mieszkałem w Poznaniu, gdzie studiowałem filozofię. Tam miałem swoje życie, dziewczynę. A wszystkie castingi odbywały się, tak jak dziś, w Warszawie. I nawet chciałem na nie przyjeżdżać, ale od śmierci Marcina Kołodyńskiego [dziennikarza i prezentera, który 1 lutego 2001 r. zginął niedaleko Zakopanego podczas jazdy na snowboardzie - aut.], z którym się mocno kolegowałem, nie za bardzo już miałem się w stolicy gdzie zatrzymywać. Foto: Materiały prasowe Tomasz Bajer (fot. Wiktor Grenas) Jak to się stało, że w 2011 r. wylądowałeś w Australii? Już wcześniej dużo podróżowałem. Na studiach cztery razy jeździłem w wakacje do Stanów, gdzie trochę zwiedzałem, ale przede wszystkim pracowałem, w sieci Planet Hollywood i w kasynach w Atlantic City, jako np. cashier i main bankier. Wyjazd do Australii był bardzo spontaniczny. Mieszkałem w tamtym okresie u mamy, liżąc trochę rany po dziesięcioletnim związku, paru nieudanych inwestycjach i innych działaniach. Trochę pomagałem w domu, ale generalnie się obijałem. Stwierdziłem, że jeżeli dalej będę tak funkcjonował, to równie dobrze mogę założyć kalosze, pójść pod sklep, otworzyć browar albo wódkę i spędzić tak resztę życia. Zrozumiałem, że najlepszym kopem będzie samodzielny wyjazd, bez pomocy rodziny, jak najdalej od Polski. A że już wcześniej byłem w Australii przez blisko rok, kierunek wydał mi się oczywisty. Mieszkał tam mój kolega, który zapewniał, że jak przyjadę, to praca się znajdzie i wszystko będzie dobrze. Ale aż tak dobrze nie było. A jak było? Pierwsze pół roku wspominam jako dramat i walkę o to, czy będzie mnie stać na zapłatę za mieszkanie, a jak zapłacę, to czy zostanie na coś do jedzenia. Bywało naprawdę ciężko. Nie miałem pieniędzy, żeby wrócić do domu, bo i takie myśli się pojawiały. Ale stopniowo, także pewnie dzięki pomocy znajomych, którzy mi załatwiali dorywcze roboty, zacząłem wychodzić na prostą. Nie było to łatwe, bo jako obcokrajowiec mogłem pracować 20 godzin tygodniowo, co w Sydney, jednym z najdroższych miast na świecie, jest raczej mało komfortową opcją. Można się z tego jako tako utrzymać, opłacić pokój w mieszkaniu wynajmowanym przez kilka osób, transport do pracy, ale już na żadne dodatkowe rzeczy nie ma się pieniędzy. Przełom jednak nastąpił? Jasne. Pomógł mi kolega z dzieciństwa. Poradził, bym się zahaczył w budowlance, gdzie wystawia się faktury nie za przepracowane godziny, a wykonaną pracę. Trafiłem do fajnej firmy malarskiej w Sydney, w której zajmowano się także renowacją drewna i stali. Akurat poszukiwali pracownika, którego mogliby wyszkolić od zera. I tak się wyszkoliłem. Potem pracowałem jeszcze chyba w dziesięciu różnych firmach. Jak wyglądało tam twoje życie osobiste? Miałem wielu znajomych, za którymi do dziś tęsknię, z niektórymi nadal mam regularny kontakt. Kiedy moja sytuacja się poprawiła, wynajmowałem z kolegami mieszkanie bliżej oceanu. Było bardziej komfortowe, poza tym mieliśmy do swojej dyspozycji cały dach budynku. Umawiałeś się na randki? Poznałem fajną Australijkę, ale to była bardziej przyjaźń… Wiesz, ja tam pojechałem szukać nie związku, a siebie. Oczywiście chodziłem od czasu do czasu na jakieś randki, spotykałem się z różnymi dziewczynami. Gdybym się jednak zakochał, to być może snułbym teraz zupełnie inną opowieść [śmiech]. Ja naprawdę rzuciłem się tam w wir pracy. Trochę odpracowywałem to moje nieróbstwo z Polski, kiedy przez większą część życia leżałem brzuchem do góry. W Australii pracowałem od poniedziałku do soboty, więc jedynym dniem na jakieś wyluzowanie się była niedziela. Trzymałeś się tam głównie z Polakami? Niekoniecznie. Znałem oczywiście wielu, ale moje towarzystwo pochodziło z całego świata. To multikulti akurat w Australii w większości przypadków się sprawdza, chociaż są tam także różne problemy. Miałeś przez te lata kontakt z kimś z obsady "Chłopaków…"? Ze Sławkiem Małyszko [II reżyser filmu – aut.], który mi nawet od czasu do czasu przesyłał do Australii książki. Raz widziałem się Maćkiem Stuhrem. Przyjechał z ojcem na promocję filmu "Obywatel". Kiedy się odezwałem, załatwił mi zaproszenie na film i spędziliśmy fajny wieczór. Zawsze dobrze mi się z nim rozmawiało i żartowało, nie inaczej było wtedy. Dlaczego wróciłeś do Polski? Stęskniłem się za rodziną, za znajomymi, za Polską. Nie było mnie w kraju przez prawie pięć lat, nawet na chwilę, a jednak w Australii to była głównie walka o utrzymanie. Moja mama obchodziła w 2015 r. okrągłe urodziny, do tego brat się żenił, a ja miałem być świadkiem. Stwierdziłem, że przyjadę, rozejrzę się i zobaczę, jak będzie. Co ci z perspektywy lat dała kilkuletnia emigracja? Myślę, że z takiego Piotrusia Pana zrobiła ze mnie dojrzalszego faceta. Wyjeżdżając, miałem trzy dychy na karku, ale na swój sposób byłem jeszcze chłopakiem, który nie bardzo potrafi wziąć sprawy w swoje ręce. Brakowało mi odpowiedzialności, bo nie musiałem się o zbyt wiele rzeczy martwić. W Australii wydoroślałem i zacząłem pewne rzeczy postrzegać zupełnie inaczej. Czyli? Mniej myśleć o sobie, a więcej o innych. Przestałem podchodzić do życia roszczeniowo. Kiedyś podchodziłeś? Jasne, że tak. "Bo mi się należy" i tak dalej. Niestety, widzę coś takiego u bardzo wielu młodych ludzi. Dziś myślę, że filmy, w których zagrałem, były wprowadzeniem do życia, które mam teraz. Bo to, że przeżyłem jakąś przygodę, tknęło mnie, żeby samemu szukać innych przygód i doznań. Te wszystkie wyjazdy zagraniczne dają strasznego kopa, zwłaszcza kiedy leci się na drugi koniec świata. Jest się tam praktycznie samemu, trzeba zacisnąć pasa i się jakoś zorganizować. Jeśli to się uda, praktycznie bez pomocy rodziny czy znajomych, to czujesz, że nic nie jest w stanie ciebie zatrzymać. Czujesz się dużo bardziej wartościowym człowiekiem. Tak było ze mną. Foto: Materiały prasowe Tomasz Bajer Co robiłeś po powrocie do Polski? Wiedziałem, że prawdopodobnie nie będę tu pracował. Zależało mi na wykorzystaniu nowo nabytych umiejętności renowacji drewna i stali, ale zdawałem sobie sprawę, że w Polsce aż takiego zapotrzebowania na tego rodzaju usługi nie ma. Chciałem wyjechać na Zachód, gdzieś, gdzie żyje się na podobnym poziomie jak w Australii. I mój wybór padł na Norwegię. Spędziłem tam dwa lata, pracując w jednej z lepszych firm malarskich, na lotnisku Oslo-Gardermoen. Regularnie, co kilka tygodni, wracałem na dziesięć dni do Polski, zwłaszcza że miałem do kogo. W Polsce spędzałem też całą zimę. Znalazłeś miłość? Tak, krótko po powrocie, zupełnie niespodziewanie, bo jej wcale nie szukałem. Jesteśmy z Julią, która jest Białorusinką, razem od 5 lat i budujemy wspólne życie. Trzyma mnie tu teraz serce i praca, ale nie potrafię powiedzieć, czy będę tutaj zawsze. Jest we mnie coś takiego, że spoglądam w kierunku Australii czy Nowej Zelandii. Zdecydowanie wolę góry niż morze, więc Nowa Zelandia, chociaż są w niej trochę gorsze warunki do życia, spokojnie mogłaby być miejscem, w którym się zestarzeję. Jesteś szczęśliwy? Mogę powiedzieć, że generalnie tak, ale nie przepadam za tym określeniem. W ogóle uważam to popularne wśród ludzi gonienie za szczęściem za dość niebezpieczne. Dlaczego? Bo to jest dążenie do tego, żeby unikać bólu, cierpień, negatywnych doznań. A przecież nie ma dobra bez zła. Ja mimo wszystko wolę, kiedy to moje życie jest w miarę spokojne, nie dzieje się za dużo złego i za dużo dobrego - wtedy czuję się najlepiej. I w sumie czym jest szczęście? To tylko stan umysłu, bardzo ulotny. Jako ludzie lubimy się do różnych stanów przyzwyczajać, a kiedy następuje jakiś kryzys, mamy problem. Dlatego wolę być zdrowy niż szczęśliwy. Czym się teraz zajmujesz? Bo Norwegia, jak rozumiem, to też już przeszłość. Przeszłość, gdyż okazało się, że na te moje renowacyjne umiejętności specjalnego popytu tam także już nie ma. Zdecydowałem, że muszę się przekwalifikować. Od dwóch lat jestem technikiem PDR. Zrobiłem w Lesznie specjalny kurs u kolegi, z którym teraz wspólnie prowadzimy firmę Zajmujemy się bezlakierowym usuwaniem wgnieceń z karoserii aut oraz prowadzeniem kursów PDR. Może nie jest to prosta robota, ale w miarę czysta, wymagająca precyzji, cierpliwości i oka do detalu. Czyli czegoś, co zawsze było moją mocną stroną. Niedawno na ekrany weszła komedia Michała Milowicza i Kacpra Anuszewskiego "Futro z misia", nakręcona z udziałem części obsady "Chłopaków…". Ciebie zabrakło. Dlaczego? To nie jest pytanie do mnie. Nie było telefonu? No dobrze, trochę też do mnie, bo tak naprawdę nie robię nic w kierunku aktorskim i jak mówiłem, nie jeżdżę na castingi. Mieszkam dość daleko od stolicy, dzieląc życie między Poznań i Leszno. Ale gdyby ktoś pomyślał, że fajnie by było mnie zaprosić, to pewnie wykonałby telefon. Możliwe też, że ludzie z tego filmu nie wiedzieli, że wróciłem do Polski. Nie za bardzo się z tym afiszowałem. Zagrałbyś? Nie wiem. "Chłopaki nie płaczą", a także "Poranek kojota" postawili poprzeczkę bardzo wysoko. "Futro z misia" otrzymało dość kiepskie recenzje, mimo bardzo dobrej obsady. Ja go jeszcze nie widziałem, więc trudno mi się wypowiedzieć. Nie tęsknisz za kinem? Pewnie, że czasem tęsknię. Na planie "Chłopaków…" połknąłem bakcyla, a praca z Olafem była naprawdę fantastyczna. Gdybym jednak miał wrócić przed kamerę, zależałoby mi, by to trzymało poziom. Nie mówię, że ma to być od razu tak kultowe jak "Chłopaki" czy na swój sposób "Poranek kojota", tego się nie da zaplanować, ale by to była po prostu udana produkcja. Chociaż chyba każdy, kto staje przed kamerą, o tym marzy. Nie miałeś nigdy poczucia, że nie skonsumowałeś swojej popularności do końca? Nie myślę w ten sposób. Chciałbym powiedzieć, że wszystkie wybory, jakich dokonałem, były słuszne, ale zdaję sobie sprawę, że tak nie jest. Nie zawsze dokonujemy właściwych wyborów, ale to na tych niewłaściwych dużo więcej się uczymy. Staram się wychodzić z założenia, że to, co było, jest za mną, a liczy się to, co jest teraz, zwłaszcza że kształtuje to moją przyszłość. Jasne, że czasem zastanawiam się, co by było, gdyby..., ale zawsze coś jest kosztem czegoś. Zrobiłbym tamto, nie przeżyłbym tego. Czy byłoby to lepsze? Nie mam pojęcia. Staram się, żeby moje życie było dobre i cieszę się z tego, jakie ono jest. To dla mnie najważniejsze. Syn Gruchy z "Chłopaki nie płaczą" jest gejem Nie było mu to łatwo zaakceptować Właśnie wystartowała kampania społeczna "Rodzice, odważcie się mówić" stworzona przez Kampanię Przeciw Homofobi, która ma przekonać rodziców, że osoba homoseksualna w rodzinie nie jest powodem do wstydu. W akcję zaangażowano kilka publicznych osób, które nie mają problemu z ty, że ich dziecko jest gejem czy lesbijką. Mirosław Zbrojewicz , który publiczności znany jest z męskich i bardzo szorstkich ról, w tym kultowej postaci Gruchy z komedii "Chłopaki nie płaczą" otwarcie opowiada o swoim synu Mateuszu, który jest gejem . Aktor przyznał, że na początku nie było mu łatwo zaakceptować ten stan rzeczy: - To nie było tak, że nagle Mateusz powiedział, że jest gejem i myśmy z tęczowymi flagami wybiegli na ulicę i zaczęli opowiadać o tym znajomym - wspomina Zbrojewicz. Taki młody człowiek w momencie, kiedy przychodzi z tym do rodziców i mówi, że jest homoseksualistą, sam uwalnia się od tego i zaczyna układać życie po swojemu. Nie ma chyba lepszego momentu na akceptację. A rodzicom pozostaje tylko rola kibica, który chce, żeby dziecku poszło w życiu jak najlepiej - dodaje. Cieszymy się, że znani ludzie w szczytnym celu nie boją się opowiadać o swoich prywatnych i dość trudnych nadzieję, że dzięki takim akcjom społeczeństwo będzie bardziej tolerancyjne. Zobacz: Przystojny amerykański piłkarz: Jestem gejem screen Chłopaki nie płaczą to film uznawany dziś za kultowy. Teksty z tej komedii przeszły na stałe do języka mówionego Polaków, a każda powtórka w telewizji cieszy się znakomitą oglądalnością, mimo że od premiery Chłopaki nie płaczą minęło już 20 lat! Na fakt, że ten film wpisał się na stałe do kanonu polskiej popkultury, z pewnością mają wpływ znakomite kreacje aktorskie - między innymi Tomasza Bajera, który wcielił się w postać Laski. Laska z filmu Chłopaki nie płaczą - co dziś robi Tomasz Bajer? Jak potoczyła się jego dalsza kariera i czy wystąpił później jeszcze przed kamerą? Rola Laski w Chłopaki nie płaczą była dla niego debiutem filmowym, a Tomasz miał wówczas zaledwie 21 lat. Popularność, jaką przyniosła mu ta rola, mogła z pewnością stać się dla niego przepustką do wielkiej kariery. Laska z filmu Chłopaki nie płaczą - co dziś robi Tomasz Bajer? Mimo takiego startu Bajer dość szybko zrezygnował z kariery aktorskiej. W 2001 roku zagrał jeszcze epizodyczną rolę w filmie Poranek kojota, a w dwa lata później pojawił się także w serialu Na Wspólnej. W 2011 roku Tomasz zdecydował się wyjechać do Australii, gdzie mieszkał aż do 2015 roku. W międzyczasie prowadził bloga Laska na fali, gdzie dzielił się swoimi opowieściami z życia w Australii. W wywiadzie, któremu udzielił Onetowi, Tomasz zdradził, że po powrocie do Polski nie zagrzał tu na długo miejsca. Wyjechał do pracy do Norwegii, jednak przez ten czas często wracał do kraju. Obecnie mieszka w Polsce, gdzie jest w szczęśliwym związku z Białorusinką Julią, jednak cały czas myśli o wyjeździe gdzieś dalej. Jak przyznał, cały czas jest rozpoznawany, bo mimo że od udziału w filmie Chłopaki nie płaczą minęło już 20 lat, on sam z wyglądu mocno się nie zmienił. M, Michał Milowicz Michał Milowicz - Sandały Mam silną psychikę, wypasioną brykę (yeah!) Kamienną mimimikę Na twarzy mam Wśród chłopaków lubiany Przez laski ścigany W klubach oblegany Chłopaki nie płaczą P, Piotr Bukartyk Piotr Bukartyk - Albo, albo oto puszczony w trąbę bank a to pan Iks i jego gang każdy go wskaże nikt nie skarze co jeszcze ci powiedzieć mam obywatelu broń się sam kup sobie granat na bazarze Chłopaki nie płaczą C, Cezary Pazura Cezary Pazura - Był pochmurny dzień Był pochmurny dzień Wiatr wiał chyba z południa Mój stalowy fiat Tkwił jak wyspa bezludna Ref: Nie wiadomo nigdy co czeka nas Nie wiadomo nigdy kto zadzwoni Chłopaki nie płaczą

teksty laski z chłopaki nie płaczą